Kupno psa » Przygotowanie domu
Wybór imienia
Imię psa jest bardzo ważne, choć dla niego zupełnie nie ma znaczenia jak się nazywa nawet, jeśli imię brzmi śmiesznie i w opinii ludzi zupełnie do psa nie pasuje. Zdecydowanie najsympatyczniejsze są imiona wyjątkowe, które pasują do tego jedynego psa, oddające jego wygląd i usposobienie. Często przyszły właściciel głowi się jak go nazwać, a potem nagle pojawia się pomysł, że suczka będzie się nazywała Rolka, bo cały czas "roluje" się po dywanie. Z pospolitymi imionami jest jak z komórką, jedna dzwoni a dwadzieścia osób, które zaprogramowały ten sam dzwonek nerwowo przeszukuje kieszenie. Mój olbrzym nazywał się Tauri i w czasie, kiedy go wystawiałam, nie trzeba było dodawać przydomka, żeby było wiadomo, o jakiego psa, a nawet rasę chodzi. Jeśli ktoś wtedy zawołał Atos, reagowało co najmniej kilka psów znajdujących się w pobliżu ringu.
Psy rasowe mają imię w rodowodzie, można go nie używać, zresztą nie zawsze nadaje się do codziennego użytku, bo często jest tak oryginalne, że nawet zdrobnić się go nie da. No bo co zrobić z imieniem Grunt to Gramatyka lub Szparka Sekretarka, choć właśnie te niecodzienne imiona są znakiem firmowym znanej hodowli. Psy pochodzące z polskich hodowli mają często imiona wywodzące się z języka angielskiego, żeby dla obcokrajowców były łatwiejsze do wymówienia i zapamiętania. Bardzo często imię, które pies ma w rodowodzie można zdrobnić i wtedy, jeśli jest znany i wystawiany, łatwo połączyć jego codzienne imię z rodowodowym.
W Polsce imiona wszystkich szczeniąt z jednego miotu muszą zaczynać się na tę samą literę a o tym, jaka to będzie litera decyduje hodowca. We Francji Związek Kynologiczny postanowił, że imiona wszystkich szczeniąt urodzonych w danym roku muszą zaczynać się na tę samą literę. W 2012 roku była to litera H, w 2013 – I a w 2014 - J. Wziąwszy pod uwagę fakt, że w języku francuskim na niektóre litery niewiele imion da się wymyśleć, wykreślono je z listy, ta sama litera wraca więc raz na 20 lat. System wprowadzono w 1973 roku inaugurując go literą I, która powróciła po dwóch dekadach, w 2013 roku.
Imię jest ważne, bo pies się z nim identyfikuje. Reaguje na zawołanie i jeśli nawet wypowiemy w tym samym czasie kilka innych słów, których nie rozumie, doskonale wie, że to o niego chodzi. Raz nadane służy mu przez całe życie i nie powinno się go zmieniać. Czasem można zobaczyć ogłoszenie o zaginięciu psa i poszukujący go właściciel oprócz informacji na temat jego wyglądu informuje, na jakie imię pies reaguje. Właściciel nie musi jechać, żeby zobaczyć czy to jego psa odnaleziono, wystarczy, że ktokolwiek zawoła go jego imieniem i wszystko jest jasne. Imię jest ważne, bo przy szkoleniu można komendę wzmocnić imieniem i pies szybciej na nią reaguje, bo to go dodatkowo motywuje.
Imię musi być krótkie i wyraziste, nie powinno mieć więcej niż dwie sylaby, bo zbadano, że tyle właśnie pies najlepiej rejestruje. Stwierdzono również, że najlepiej „chwytane” przez psa są imiona o powtarzającej się sylabie, np. Lulu. Natomiast imię psa w żadnym wypadku nie może zawierać sylab, które w jego komunikacji z właścicielem mają określone, inne znaczenie, bo to psa zdezorientuje. Na przykład suczka nie może się nazywać Cafe, jeśli słowo „fe” w szkoleniu oznacza nie rób, nie rusz. Słynny Irasiad, gdyby go tak zawołać, nigdy by na wołanie nie przyszedł, tylko by siadał, bo dla niego „siad” znaczy usiądź.
Jeśli chodzi o brzmienie imienia możemy puścić wodze fantazji. Źródłem inspiracji może być wygląd, rasa psa, kraj pochodzenia rasy lub po prostu jakiś ciekawy rys charakteru lub znak szczególny. Wiele psów nosi ludzkie imiona, osobiście nie mam nic przeciwko temu, trzeba jednak uważać, bo są osoby, które mogą się tym poczuć dotknięte.
Zdarzyła mi się kiedyś nieprawdopodobna historia związana z imieniem psa z mojej hodowli. Z jednego miotu zatrzymałam szczenię, które chciałam zostawić dla siebie, ponieważ jednak z jakichś względów w ostatniej chwili zmieniłam plany, zdecydowałam się je sprzedać. Nie wiem skąd dowiedzieli się o tym jacyś ludzie, którzy przyjechali bez zapowiedzenia i oświadczyli, że pies tak im się podoba, że bez niego nie wyjdą. Tyle, że oni mi się bardzo, ale to bardzo nie podobali i już po kilku minutach rozmowy wiedziałam, że z całą pewnością psa nie dostaną. Robiłam wszystko, żeby ich zniechęcić, ale bez skutku. I już myślałam, że czeka mnie ciężka przeprawa, kiedy nagle los mi zesłał wybawców. Przed dom zajechał samochód, wysiedli starsi państwo, którzy powiedzieli, że wymarzyli sobie czarno-srebrnego sznaucera i mają nadzieję, że go u mnie kupią. Pierwsi nie dawali za wygraną, argumentując, że byli pierwsi, więc starsza pani nie wiedząc, że ja już podjęłam decyzję, starała się ich przekonać, że to ona musi go kupić, bo wnuk czeka w domu, jest przekonany, że wrócą z psem i tak się cieszy, że już nawet skompletował wyprawkę i wybrał mu imię. Pies ma się nazywać Pacco, właśnie tak, nie inaczej, przez dwa c. Pytam jak? - Pacco! Nie wierzyłam własnym uszom, wyciągnęłam rodowód szczeniaka, który nieświadomy, że ważą się jego losy biegał od jednych do drugich i pokazałam czarno na białym: piesek nazywał się Pacco. To nie było tuzinkowe imię i jeszcze w dodatku pisownia: Pacco a nie Pako, bo cały miot miał włoskie imiona.
Nieprawdopodobne, ten piesek był im przeznaczony! Nawet ci, którzy odeszli z kwitkiem już nie protestowali. Miałam potem z jego właścicielami częsty kontakt, psiak nie mógł lepiej trafić. Starszy pan okazał się kapitanem żeglugi wielkiej, który właśnie przeszedł na emeryturę, Pacco stał się jego ulubieńcem, nie rozstawał się z nim ani na chwilę i jak w dobrej bajce żył długo i szczęśliwie. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
Długi czas myślałam, że taka historia tylko mnie się zdarzyła. Przypadkowo wpadł mi w ręce „Mój Pies” z października 2011 roku a w nim artykuł o Janie Nowaku Jeziorańskim, słynnym łączniku polskiego rządu na uchodźctwie w Londynie, który potem przez wiele lat kierował redakcją rozgłośni polskiej radia Wolna Europa. Kiedy pod koniec życia po wielu latach emigracji wrócił na stałe do Polski kupił psa – golden retrievera, bo miał już dwie goldenki i kochał tę rasę. Tym razem był to pies, którego nazwał Morus. Cieszyli się sobą zaledwie dwa miesiące, Jan Nowak Jeziorański, bardzo już schorowany trafił do szpitala a Morus na przechowanie do Jego krewnych mieszkających w domu z ogrodem w Podkowie Leśnej. Kiedy wyszedł ze szpitala był tak słaby, że nie był w stanie opiekować się psem, poza tym uznał, że pies nigdzie nie może mieć lepiej, zostawił go więc u opiekunów, których Morus bez reszty zdążył już zawojować. Kiedy po kilku miesiącach jego nowi właściciele otrzymali rodowód psa nie wierzyli własnym oczom: pies nazywał się Łącznik, tak właśnie przez lata nazywano Jana Nowaka Jeziorańskiego: Łącznik z Warszawy. Można by pomyśleć, że hodowca wiedząc kto będzie właścicielem psa, wybrali mu takie a nie inne imię. Ale dziadkiem szczeniaka, a na to już nie mieli wpływu, był Agat Rancho Wolna Europa! Piękna historia, goldeny nadal są piękne, zwłaszcza kiedy każdego roku kwestują na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, tylko ludzie się jakoś ostatnio skiepścili.
Skomentuj artykuł - napisz, jeśli chcesz poszerzyć zawarte w nim informacje lub podzielić się swoim doświadczeniem. Masz ciekawy tekst lub zdjęcia swojego autorstwa skontaktuj się z nami. Wszystkich chętnych do współpracy serdecznie zapraszamy!